WSPOMNIENIE O OJCU

Warszawa, luty 2020

 

WSPOMNIENIE O OJCU

„Prawdziwym życiem człowieka jest to, że żyje on w myślach innych ludzi.“ – Joseph Conrad

Mój Ojciec – Adam Werka (1917 – 2000) pozostaje wciąż jednym z najbardziej cenionych polskich malarzy marynistów. Bez zbytniej przesady można uznać, że jego prace są znane wszystkim miłośnikom problematyki morskiej, a u wielu przyczyniły się do głębszego zainteresowania historią żeglugi, statkami i okrętami oraz wydarzeniami morskimi. Często te zainteresowania przeradzały się w prawdziwe pasje, przejawiające się na przykład w kolekcjonowaniu literatury lub poszukiwaniu i gromadzeniu wykonanych przez Ojca ilustracji o tematyce marynistycznej. Przychodziło do niego mnóstwo listów (nawet od nastolatków) z prośbą o jakikolwiek rysunek lub szkic. Wiem, że w wielu miejscach w kraju powstawały fankluby Adama Werki. Ja także zawdzięczam mu trwające do dziś zainteresowanie problematyką morską, nie mówiąc już o odziedziczonej po Ojcu nieodpartej potrzebie rysowania i malowania. Mimo ogromnej popularności i uznania, artysta nie doczekał się za życia indywidualnej wystawy prac. Jak to często bywa, malarstwo Adama Werki zostało w pełni docenione dopiero po jego śmierci. Cykl wybranych siedemdziesięciu pięciu obrazów przedstawiających udział Polskiej Marynarki Wojennej oraz statków naszej floty handlowej w morskich bataliach podczas drugiej wojny światowej został po raz pierwszy zaprezentowany na zorganizowanej przez Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni wystawie „Wielkie dni małej floty w malarstwie Adama Werki” w okresie od 2016 do 2017 roku. W kolejnych latach cykl ten przedstawiony został w muzeach i galeriach wielu innych polskich miast. Możliwe stało się także obejrzenie kolekcji obrazów przedstawiających jednostki pod żaglami, na wystawie „Żaglowce w malarstwie Adama Werki (1917 – 2000)”, po raz pierwszy zaprezentowanej w 2020 roku w Dworze Artusa – Oddziale Muzeum Gdańska.

Dane biograficzne dotyczące Adama Werki można znaleźć na licznych stronach internetowych. Nie widząc potrzeby ich powtarzania pragnę je przedstawić jedynie w krótkiej formie, koncentrując się raczej na moich własnych refleksjach i wspomnieniach o Ojcu. Adam Werka urodził się 2 czerwca 1917 roku w Dublanach koło Lwowa, a później wraz z rodzicami zamieszkał w Bydgoszczy. Już w dzieciństwie zafascynowany morzem, pragnął powiązać z nim swoje życie zawodowe, ale przeszkodą w realizacji jego marzeń okazała się znaczna wada wzroku. Po maturze odbył roczne szkolenie wojskowe w Wołyńskiej Szkole Podchorążych Rezerwy. Podczas kampanii wrześniowej w 1939 roku uczestniczył w Bitwie nad Bzurą, po której na krótko dostał się do niemieckiej niewoli. Czas okupacji mój Ojciec spędził w Warszawie, pracując fizycznie w piekarni. Jednocześnie studiował na tajnych kompletach malarstwo i grafikę. Po zakończeniu wojny przez kilka lat przebywał w Łodzi. Następnie, razem z żoną i dwuletnim synem ponownie przeniósł się do Warszawy, w której mieszkał do końca życia i w której zmarł 16 grudnia 2000 roku. W połowie lat pięćdziesiątych został zatrudniony w redakcji graficznej wydawnictwa „Wiedza Powszechna”. Wykonywał tam najróżniejsze ilustracje, rzadko jednak o tematyce morskiej. Wtedy nawiązał kontakt z wieloma innymi wydawnictwami, w tym z „Wydawnictwem Morskim”. Właśnie ten związek okazał się wyjątkowo znaczący dla twórczości marynistycznej mojego Ojca. Z inicjatywy redaktora Jerzego Micińskiego rozpoczął regularną współpracę z miesięcznikiem „Morze”. W tym okresie powstawały również prace zamawiane, jako okładki „Miniatur Morskich” oraz „Małego Modelarza”. Adam Werka współpracował także z Jerzym Pertkiem, ilustrując jego znaną, opublikowaną przez „Wydawnictwo Poznańskie”  książkę – „Wielkie dni małej floty”, która została poświęconą zmaganiom polskiej Marynarki Wojennej w czasie II wojny światowej. Cenione przez miłośników marynistyki były publikowane przez magazyn „Morze”, a w ostatnich latach przez Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni, kalendarze ścienne przedstawiające polskie i zagraniczne statki pasażerskie i okręty wojenne, a także sławne żaglowce. Cały marynistyczny kunszt artysty ujawnił się w starannie opracowanym i pięknie wydanym w 1989 roku obszernym dziele Jana Piwowońskiego – „Flota spod biało-czerwonej”.

Sądzę, że malarstwo i grafika marynistyczna stawia artystom szereg wyjątkowo trudnych wyzwań. Wymaga łączenia emocji, talentu oraz doskonałego warsztatu twórczego, z dużą wiedzą o morzu, a także o statkach i okrętach. W malarstwie mojego Ojca połączenie wspomnianych elementów dało wspaniałe efekty. Artysta wykształcił charakterystyczny dla siebie styl, rozpoznawalny dla czytelników czasopism i publikacji marynistycznych. Szeroka była tematyka Jego obrazów. Przedstawiały okręty wojenne nie tylko floty polskiej, ale i innych państw. Malował statki handlowe, pasażerskie, rybackie, szkolne, lodołamacze, holowniki pełnomorskie, jednostki ratownicze oraz statki służb portowych. Spod jego pędzla lub piórka wyłaniały się obrazy przedstawiające stocznie i budowane statki, nabrzeża magazyny i instalacje portowe a także schematy obrazujące wewnętrzną budowę jednostek. Pamiętam również piękne obrazy żaglowców i pełnomorskich jachtów. W swoich pracach posługiwał się technikami łączenia akwareli z rysunkiem wykonanym piórkiem lub ołówkiem, wyłącznie piórkiem albo akwarelą, a także kredkami i pastelami, z rzadka metodą wykorzystującą farby olejne. Ulubiona przez malarza i najczęściej stosowana była technika malowania farbami wodnymi, (połączeniem akwareli z temperą), często nazywana gwaszem. Ojciec wyjaśniał, że właśnie taka technika jest szczególnie przydatna w malarstwie marynistycznym, w którym przedstawienie wody i żywiołu morskiego wymaga zastosowania delikatnych i swobodnych sposobów rozprowadzania farby i tonowania koloru. Obrazy Ojca zachwycają dynamiką połączoną z pewną lekkością, z jaką przedstawiane jest spokojne lub wzburzone morze. Oglądając te prace odczuwa się podmuchy wiatru i bryzgi fal. W scenach batalistycznych zawarty jest cały dramatyzm sytuacji, zmuszając widza do uczestniczenia w emocjach ludzi walczących na okrętach i zmagających się nie tylko z konkretnym przeciwnikiem, ale także z morskim żywiołem. Obrazy artysty mają moc wzbudzania wyobraźni.

Często mojemu Ojcu, ale także mnie – świadkowi twórczości artysty, zadawano pytanie, jak wyglądała praca nad wykonaniem określonej ilustracji. Jak przygotowywany był ostateczny jej kształt i jak szybko powstawała. Myślę, że w pracy artysty możliwe było wydzielenie kilku etapów. Do dziś pamiętam, z jaką, iście naukową starannością przygotowywał się do wykonania każdego obrazu. Poprzedzał go etap poszukiwania wszelkich dostępnych informacji o statku lub okręcie, który miał być zaprezentowany w jego pracy. Wyszukiwał książki oraz czasopisma (często zagraniczne), stosowne fotografie, szkice, sztychy i rysunki. Przedstawiając określone wydarzenie historyczne dbał nawet o to, aby zgodna z prawdą była pora dnia, pogoda i stan morza. Dlatego wielu znawców tematu określało go morskim dokumentalistą historycznym. W marynistycznych obrazach mojego Ojca przejawiała się ogromna wierność w odtwarzaniu nawet najdrobniejszych detali określonej jednostki, za co cenili go znawcy i miłośnicy problematyki morskiej.  Kolejnym etapem tworzenia było wykonanie licznych szkiców, w których sprawdzał rozmaite warianty kompozycji obrazu. Ten etap był dla Ojca okresem wzmożonego napięcia i koncentracji, a dla domowników czasem „chodzenia na paluszkach”. W końcu powstawał obraz, poddawany licznym korektom, których celem było m.in zgranie i dopasowanie kolorów, ich nasycenia oraz kontrastu. Bywało jednak, że Ojciec niezadowolony z wyników swojej pracy, przerywał ją i na innym arkuszu rozpoczynał malowanie od nowa. W naszych zbiorach pozostało kilka takich niedokończonych obrazów i mogą być one świadectwem jego ogromnej dbałości i odpowiedzialności za końcowe efekty swojego dzieła.

Częstym utrapieniem w pracy mojego Ojca była dość marna jakość dostępnych w owym czasie w Polsce farb i papieru. Wszyscy, którzy choć raz zetknęli się z techniką malowania farbami wodnymi wiedzą, jak ten czynnik ma znaczący wpływ na efekty ich pracy. Na szczęście, w pewnym stopniu wspomagały go zakupy w wydzielonym tylko dla plastyków warszawskim sklepie przy ulicy Mazowieckiej, z pomocą przychodzili także znajomi. Pamiętam, że szczególnie duże problemy stwarzała dostępna w sprzedaży farba kryjąca – biała tempera, której idealna biel była niezbędna do ukazania np. rozprysków fal morskich, uwydatnienia bieli nadbudówek lub żagli. W końcu ktoś sprowadził ją dla Ojca, o ile dobrze pamiętam, ze Stanów Zjednoczonych. Dostęp do lepszego papieru czasem zapewniała moja Mama, która pracując w warszawskiej Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych mogła kilka arkuszy kupić lub wyprosić. Myślę, że mój Ojciec, gdyby żył, byłby zaszokowany różnorodnością dostępnych dziś w polskich sklepach artykułów dla plastyków. Zadziwiła by go także jakość druku wydawanych obecnie ilustracji. W czasach, w których publikowano jego prace niezbyt wysoki poziom technik drukarskich zwykle nie umożliwiał odbiorcy w pełni docenić kunszt artysty.

Adam Werka nigdy nie dysponował pracownią i niemal wszystkie jego dzieła powstawały na standardowym biurku, w niewielkim pokoju, w równie małym warszawskim mieszkaniu przy ulicy Franciszkańskiej. Pokój ten był jednocześnie sypialnią moich rodziców. Biorąc pod uwagę to, że mój Ojciec często pracował do późnej nocy, zaistniała sytuacja była na pewno niełatwa do zniesienia dla mojej Mamy. Pamiętam, że wytrzymywała to jednak z pełnym zrozumieniem. Tworzenie w ogromnie zagraconym pokoju, pełnym czasopism, książek, fotografii, farb, ołówków i papierzysk, miało szereg konsekwencji. Najważniejszą była na ogół niemożność podejmowania prac o formacie większym niż A3. Konieczność wykonania ilustracji o większych wymiarach pojawiała się bardzo rzadko. Pamiętam, że powstała np. podczas malowania zamówionych przez Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne serii tablic, przedstawiających główne ekosystemy świata. Konieczne było wtedy dostawienie do biurka sporego blatu, umocowanego z drugiej strony na oparciu krzesła.

 Ojciec był niezmiernie pracowitym i obowiązkowym człowiekiem. Redakcje wydawnictw, które zamawiały u niego określoną ilustrację wiedziały, że Adam Werka zrobi wszystko, aby dotrzymać uzgodnionego terminu przekazania dzieła. A często terminy te były bardzo krótkie i zmuszały Ojca do szczególnie wytężonej pracy. Jestem przekonany, że właśnie ten czynnik powodował, że w ciągu swojego życia na zamówienia prywatne lub w darze dla kogoś wykonał zaledwie kilkanaście obrazów. Bardzo mało powstawało także prac tworzonych spontanicznie, ot tak dla siebie. Były to najczęściej szkice, rysunki wykonane piórkiem lub akwarele pejzaży morskich, miejskich i wiejskich, stworzone podczas np. wypraw zagranicznych, albo w trakcie pobytu w jakiejś nadmorskiej lub podwarszawskiej miejscowości. Wiem, że mój Ojciec jest powszechnie kojarzony z malarstwem marynistycznym. Ale w jego dorobku było wiele obrazów i grafik poświęconych rozmaitym krajobrazom, prac przedstawiających łódzkie fabryki, warszawskie zaułki oraz budynki kościelne oraz znane mosty i pałace. Jednym z jego ulubionych tematów był las. Na zamówienie rozlicznych wydawnictw wykonywał także rysunki lub kolorowe plansze najprzeróżniejszych zwierząt i roślin, owoców lub warzyw. Do dziś pamiętam jego piękne barwne tablice poświęcone rybkom akwariowym. Ogromną pasją mojego Ojca była fotografia. Sporo podróżował do różnych krajów. Najczęściej były to wycieczki organizowane przez biura podróży i z wycieczek tych przywoził wiele bardzo dobrych zdjęć. Duża ich liczba była publikowana w rozmaitych książkach, zwłaszcza w wydawanych przez „Wiedzę Powszechną” przewodnikach turystycznych. Kolejną pasją mojego Ojca była muzyka poważna. Jednak nigdy nie grał na żadnym instrumencie i w przeciwieństwie do mojej Mamy nie miał także wykształcenia muzycznego. Był miłośnikiem zwierząt. Pamiętam, że w naszym domu zawsze był jakiś kot, którego Ojciec bez miary rozpieszczał i któremu pozwalał niemal na wszystko. Do dziś w mojej pamięci pozostaje obraz mruczka, leżącego na biurku, przy którym pracował Ojciec. Miejsca było mało, lecz kot miał specjalny przywilej, aby leniwie się rozłożyć pod lampą pośród niezliczonych farb, ołówków, pędzli oraz sterty papierzysk. I tak w atmosferze pełnej sympatii i zgody tworzonych było wiele obrazów i grafik.

Nie potrafię powiedzieć, jak wiele prac wyłoniło się spod pędzla, piórka, ołówka lub kredki Adama Werki. Zapewne będzie to liczba kilku tysięcy. Nie jestem także w stanie określić, ile z tych prac przetrwało do dziś w niektórych redakcjach, muzeach lub w rękach prywatnych. Przypuszczam, że niektóre bezpowrotnie zaginęły. Zgodnie z prawem autorskim oryginalne prace mojego Ojca powinny do niego wracać po wydrukowaniu. Jednak bardzo wiele z nich gdzieś pozostawało, a on z różnych powodów nie domagał się zwrotu. Być może dopilnowanie tych spraw wymagałoby czasu, którego nie miał z powodu zbyt licznych bieżących obowiązków. Myślę jednak, że Ojciec po prostu kochał malować i tylko temu poświęcał całą swoją energię i uwagę. W rezultacie po jego śmierci w posiadaniu rodziny pozostała jedynie znikoma część dorobku artysty.

Wspomnienia o własnym Ojcu są zawsze niełatwe, bowiem wywołują burzę myśli pomieszanych ze wzruszeniem. Po latach pamięć płata figle. Niektóre wspomnienia bledną, inne ulegają spotęgowaniu. Ojciec był człowiekiem wewnętrznie złożonym. Bardzo rzetelnym, ponad miarę uczciwym i zawsze wiernym raz przyjętym, nawet najbardziej rygorystycznym zasadom. Był typowym legalistą. Prawda była dla niego czymś jednoznacznym i często powtarzał, że „nie potrzebuje ona żadnych przymiotników”. Obowiązkowość i punktualność była według niego jednymi z najważniejszych przymiotów człowieka. Rzadko uznawał kompromis i jego zakres tolerancji nie był szeroki. Pamiętam, że te właśnie cechy charakteru Ojca powodowały między nami szereg napięć, zwłaszcza w moim tzw. okresie dojrzewania. Z perspektywy czasu i własnych doświadczeń muszę przyznać, że był on typem ojca wymagającego i czasem wręcz surowego, a więc kimś, o którym mówiąc, raczej nie używa się terminu „tatuś”. Być może, w ten sposób powielał wzory istniejące w czasach jego dzieciństwa i młodości, lub te wyniesione z własnego domu rodzinnego. Jego ojciec a mój dziadek uważał, że córki można rozpieszczać, ale synów bezwzględnie należy „hartować”. Właściwie, ja i mój Ojciec zaprzyjaźniliśmy się dopiero po moich studiach, a więc w okresie, w którym sam zacząłem pracować i założyłem rodzinę. Dopiero wtedy wielokrotnie dawał mi poznać, że jest ze mnie dumny i akceptuje moje decyzje.

Zawsze widziałem w Ojcu wybitnego artystę, jednak ustawicznie zadziwiała mnie jego ogromna skromność, niepozostająca w żadnej proporcji do jego uzdolnień oraz wspaniałego warsztatu twórczego. Myślę, że nigdy nie był w pełni świadomy swego ogromnego talentu, a jego zmienne nastroje w głównej mierze były spowodowane niedocenianiem własnych osiągnięć oraz przesadnym przeżywaniem w końcu nie tak licznych porażek zawodowych. Przeglądając oryginały lub reprodukcje marynistycznych prac innych, najczęściej zagranicznych autorów, często powtarzał, że daleko mu jeszcze do prawdziwego mistrzostwa. Szczególnym uznaniem obdarzał obrazy osiemnasto- i dziewiętnastowiecznych żaglowców, stworzone przez nieżyjącego już angielskiego artystę Montague Dawsona.  Wyrazy podziwu dla jego własnej twórczości Ojciec przyjmował z niedowierzaniem. Nie lubił rozgłosu i nie należał do osób udzielających się towarzysko. Był typowym samotnikiem i człowiekiem raczej mało zaradnym w życiu. Z trudnością funkcjonował w czasach, w których warunkiem osiągania sukcesów życiowych i zawodowych było kombinowanie, kumoterstwo albo poszukiwanie wsparcia tzw. decydentów lub działaczy partyjnych. Sam nie należał do PZPR, a jego poglądy polityczne z pewnością nie raz ograniczyły jego możliwości zawodowe. Mój Ojciec był wspaniałym i wiernym mężem. Z ogromnym wzruszeniem wspominam dwie ostatnie dekady jego życia, w których z wielką pieczołowitością i oddaniem opiekował się moją cierpiącą na stwardnienie rozsiane (SM), sparaliżowaną i w końcu niewstającą z łóżka Mamą. W mojej pamięci i w moich myślach Ojciec pozostaje nie tylko wielkim artystą i wybitnym polskim malarzem marynistą, ale także bardzo dobrym i niezmiernie wartościowym człowiekiem. 

Tomasz Franciszek Werka

syn Adama Werki