ADAM WERKA - WYWIAD
Z Adamem Werką rozmawia Bartlomiej Zborski – Magazyn Morze, maj 1980
Nie będzie chyba zbyt wielkiej przesady w stwierdzeniu, że twórczość Adama Werki znają prawie wszyscy miłośnicy morza w Polsce. Artysta malarz i grafik współpracujący od lat z „Morzem”, twórca okładek i ilustracji do książek morskich, popularny szczególnie dzięki „Miniaturom Morskim” Wydawnictwa Morskiego. W kręgach miłośników i znawców spraw morskich, a szczególnie flot wojennych świata Werka ceniony jest przede wszystkim za wierność nawet najdrobniejszym szczegółom. U niego nie zdarza się, że np. łódź latająca Catalina przypomina jakieś dziwne skrzyżowanie wodopłatowca Arado i… Stukasa, niszczyciel „Piorun” nigdy nie stanie się „Burzą”, ”Cutty Sark” – „Darem Pomorza” i tak dalej. Znajomy marynarz powiedział mi, że patrząc na którykolwiek z rysunków Werki potrafi bezbłędnie określić stan morza. Zatem realizm wierny i obiektywny, pokazywanie statków, okrętów i przedmiotów związanych z morzem takimi, jakie rzeczywiście kiedyś były, albo są. Od sylwetki pancernika, aż do kształtu zeissowskich lornetek w rękach oficerów U-boota. Pracownia artysty to nieduży pokój w bloku na warszawskiej Starówce. Na ścianie piękny obraz żaglowca, na półkach setki książek, obok roczniki flot, albumy, czasopisma morskie.
Adam Werka: Urodziłem się pod Lwowem, a lat mam 62. Tak się złożyło, że zaraz po służbie wojskowej zamieszkałem Łodzi. Losy rzuciły mnie do Warszawy, a nie nad morze, niestety, no ale ponieważ sympatię do morza miałem zawsze – właściwie to zakochałem się w nim ”od pierwszego wejrzenia” – a malować próbowałem już w okresie gimnazjalnym, dlatego te swoje sympatie realizować mogę, jak myślę, niezależnie od miejsc pobytu.
Bartlomiej Zborski: Właściwie, skąd wzięło się Pańskie zainteresowanie morzem i jego sprawami?
A. W: Morskich tradycji w mojej rodzinie nie było. Przed wojną mieszkałem z rodziną w Bydgoszczy, chodziłem tam do szkoły. Bardzo często jeździłem na wybrzeże. Chciałem, podobnie zresztą jak chyba większość moich ówczesnych rówieśników, zostać marynarzem pływać zwiedzać świat. Okazało się, że nie mogę. Oczy… Wtedy postanowiłem, że będę morze malować. Zacząłem, poszło dobrze. No i tak zostało. Na morzu byłem w sumie kilka razy, ale tylko, jako pasażer.
B. Z: A jak się zaczęła kariera artystyczna?
A. W: Po wojnie nawiązałem kontakt początkowo z ”Morzem”, a ponieważ od „Morza” niedaleka droga do Wydawnictwa Morskiego w Gdańsku, dlatego wkrótce zacząłem rysować dla nich. Pismu pozostaję wierny do dziś, natomiast z różnych względów współpraca z gdańską oficyną nie układa się teraz tak jak dawniej.
B. Z: Jak to jest właściwie z tą Pana super dokładnością? Tworząc kształty dawno zapomnianych jednostek i dbając przy tym o najdrobniejsze szczegóły, musi Pan zapewne korzystać z wielu źródeł, prawda?
A. W: Tak czasem mówią o mnie, że jestem „morskim dokumentalistą historycznym”. Cóż przyjemnie słyszeć. Źródła? Korzystam ze wszystkiego, co jest mi dostępne, przede wszystkim z fotografii, rycin, starych sztychów. Szukam w książkach, w pismach, albumach, na obrazkach. Kiedyś najlepszym dokumentalistą, z którego prac korzystałem, był Stanisław Woźniak. Chodziło mi przede wszystkim o polską flotę wojenną i handlową, bo pewnych realiów nie znałem, a on wiedział o nich wszystko. Ze źródłami bywa nieraz ciężko, z konieczności przy swojej pracy mogę lub muszę się opierać wyłącznie na tym, co jest dostępne w kraju. Nie zawsze jednak znajduję to, co potrzebuję nawet w najlepiej zaopatrzonych bibliotekach. Istnieją oczywiście wspaniałe wydawnictwa zagraniczne dotyczące np. starych okrętów, ale tych książek nie sposób ani kupić na miejscu, ani sprowadzić. Jeśli uda mi się gdzieś zobaczyć jakąś ciekawą książkę o tematyce morskiej, to natychmiast staram się ją zdobyć. Ostatnio na przykład zdołałem kupić znakomitą rzecz o pierwszej wojnie światowej – jest tam bogaty dział ilustracyjny poświęcony ówczesnym okrętom, dla mnie rzecz bezcenna.
B. Z: Jak długo pracuje Pan przeciętnie nad rysunkiem?
A. W: Różnie to bywa, a zależy od tego, czy dostatecznie znam to, co mam malować, czy rysować. Przygotowania do tego, by jak najwierniej oddać właściwy kształt jednostki bywają bardzo żmudne. Najpierw starannie selekcjonuję źródła, żeby nie popełnić błędu, potem zaś, gdy jestem pewny tego, co mam, kiedy wiem o wyglądzie przedmiotu wszystko, albo prawie wszystko, wówczas sporządzam szkice – jeden, drugi, trzeci – i dopiero z nich zaczyna kształtować się właściwa ilustracja, czy obraz. Sporo trudu kosztowało mnie np. odtworzenie wyglądu rufy żaglowca na 94 stronie „Niełatwego morza” książki Jana Piwońskiego, którą ostatnio wydała „Nasza Księgarnia”. Znalazłem tę rufę dosyć przypadkowo w jakiejś węgierskiej książce. Nawiasem mówiąc nie najlepsza technika poligraficzna trochę zepsuła te walczące żaglowce ze strony 94.
B. Z: A czy wszystko, co Pan tworzy jest dla Pana tylko elementem zawodu plastyka, wyłącznie pracą, czy też jest to i hobby? Czy prywatnie interesuje się Pan morzem?
A. W: Oczywiście, że tak! Podtrzymuję te dawne młodzieńcze pasje, a poprzez sztukę realizuję chyba swoje pragnienia i marzenia, które się nie spełniły. Wszystko, co jest związane z morzem nadal mnie fascynuje. A szczególnie wojny morskie – zwłaszcza ostatnia. Poza tym ogromnie lubię miniony okres dużych, wspaniałych żaglowców. Uważam, że najmniej ciekawe są czasy ostatnie np. architektura współczesnych statków jest po prostu brzydka. Mój zaś ulubiony typ okrętu to niszczyciel. Właśnie jemu poświęciłem najwięcej ilustracji. ”Piorun”, „Gerland”, „Burza” „Błyskawica”-to wspaniałe, szybkie, kąśliwe i wysmukłe jednostki, jakże odpowiadające polskiemu charakterowi. Świetne warunki bojowe, lekkość, zawsze się coś tam działo, wokół spieniona woda, potężne odkosy dziobowe…
B. Z: Pana najbliższe plany? Hobbyści czekają na album.
A. W: W najbliższej przyszłości czegoś takiego na pewno nie będzie. Ale mam „spółkę” z Janem Piwońskim, a jej wynikiem będzie książka, która na razie jest tylko w projekcie. Będzie to rodzaj kompendium floty handlowej i wojennej. Nie wiem tylko kiedy ta pozycja ukaże się… chyba nie prędko. „Nasza Księgarnia” wyda zaś książkę Piwońskiego z moimi ilustracjami, jakby trzecią część „Dziwnych okrętów” i „Niełatwego morza”, rzecz traktująca o rozmaitych ciekawych wydarzeniach z historii żeglugi i marynarki wojennej. Będą więc tam i epizody z kampanii na Pacyfiku i historia zdobycia bieguna północnego na wodzie i pod wodą i coś o bitwach na Bałtyku. Poza tymi pracami ”morskimi” stała etatowa praca dla wydawnictwa „Wiedza Powszechna”, dla którego wykonuję ilustracje o charakterze encyklopedycznym. Współpracuję też z innymi wydawnictwami, a także z LOK-iem. Nie samą marynistyką człowiek żyje.
B. Z: Jakimi technikami posługuje się Pan najchętniej?
A. W: Akwarelą i gwaszem. Malowałem kiedyś sporo także farbami olejnymi. Ale morska ilustracja wymaga technik lekkich i swobodnych, takich właśnie jak akwarela czy pióro.
B. Z: Czy ktoś jeszcze w Pańskiej rodzinie interesuje się morzem?
A. W: Syn, ale traktuje to, jako hobby, bo z zawodu jest neurofizjologiem.